sobota, 13 grudnia 2008

Strzało!

-7`C. Piździawa co nie miara. Wychodzę na dwór, opatulony w kilkanaście warstw odzienia. Widzę go. Stoi w otoczeniu innych, choc tak naprawde samotny. Niewyróżniający się z tłumu, a jednak szlachetny. Duma Polski. Moja duma. Mój maluch.

W głowie jak zwykle wiele pytań, ale o tej porze to jedno najważniejsze.
- Odpalisz?

10 minut później siedzę w taksówce.
Z głośnika , Mała Lady Punk’. Kilka słów z taksówkarzem i 15 zł żegnające portfel.

Dziś już wiem, że to jego ostatnia zima. Służył mi przez tyle lat. Nie tylko mi. Zawsze gdy trzeba było wsiadałem do niego, włączałem zdezelowane radio i ruszałem z pół otwartym oknem w świat. Ciężkie zimy, upalne lata. Poranki i mleczne wieczory. Obiekt westchnień, śmiechów, żartów. Chyba zawsze o zabarwieniu pozytywnym. Kult. Przyszła kolej i na niego.

Żegnaj – strzało!

niedziela, 7 grudnia 2008

Traveling.

5.30.

Okrutny dźwięk, który co dzień przypomina o sobie tak bezczelnie. Trzeba zwlec tyłek z łóżka.

10 minut później, dopijam szybko herbatę, bo okazuje sie, ze mimo wszystko dźwięk dziś budził zbyt późno. Po chwili, dociera do mnie ze nie mam kurtki. Jedyna myśl, która mogła zniszczyc cały mój plan powrotu do domu była prosta - kurwa! Pozamiatane. Zostawiłem u chłopaków na górze...

Zawsze zamykali drzwi na noc dlatego w lekkim szoku, że naprawdę nie zdąrzę na pociąg
wystrzeliłem czym prędzej na góre. Chwila wachania, wcześniej telefon. Kurwa. Kto normalny odbiera telefon o 5.30, tym bardziej jak jest wyciszony... Nikt! Chwytam za klamkę.. Eureka! :)

Chwyciłem kurtke. Szczęście, że jeszcze tam była. Ruszyłem po torbę i zacząłem gnac
na autobus...

Nie wiem dlaczego zawsze dzieje się tak, że zapominam o podstawowych rzeczach. Nie przywiązuje kompletnie uwagi do czegoś, co może mi popsuc caly dzień. Bo, bądź tu mądry i idź bez kurtki przy 0' na zewnątrz, albo budź chłopaków tak wcześnie. Jedno i drugie nie skonczyłoby się za dobrze.

Bogaty o te doświadczenie siedzę w pociągu i piszę. Mijam jakieś pola, które powinienem znac na pamięc bo przejeżdzam tędy już chyba setny raz. Jeszcze jakieś 100 z 430 kilometrów. Kilometrami piszę bo czas w przypadku tej instytucji, nie ma żadnego odwzorowania co do odległości.

PKP niemiłosienrnie daje dupy w tym, poprzednim i we wszystkich sezonach, które będą. Smutna prawda, ale jest przynajmniej czym do domu wrócic. Nię bedzie lepiej.

wtorek, 11 listopada 2008

Przemijanie wiosen

W momencie kiedy stukam w klawisze, zdąrzyłem zorientowac się, że to co napisałem do tej pory
przepadło gdzieś na dysku. Swoją drogą, to dobrze. Jest więc szasna na to, żeby zacząc coś nowego,bardziej konstruktywnego...

Męczą mnie proste rzeczy z przeszłości. Na przykład to, że nie odczuwam już wszystkiego tak jak
kiedyś. Nie wiem czy to wina tego, że z biegiem wiosen zmieniam się cały Ja, czy tego, że po prostu nic nie jest powtarzalne. Muzyka, atmosfera, lato i każda zima. To zmienia się zawsze w moim życiu odkąd pamiętam i jednoczęśnie pozostaje moją największą zmorą. Przeżywamy coś raz, potem to już nie wraca w tej samej postaci... nie ma szans.

I tak przygnębiony tym, że skończył się czas, w którym zawsze miałem chwilę na przemyślenia, a zaczał się ten w którym myślenie nie jest już tak przyjemne jak kiedyś, przebijam się przez kłęby śniegu zalegające nocą na chodniku. W uszach słysze jeszcze muzykę, tą jedyną, która nigdy się nie zmieni. Idę spac bo wiem że sen da ukojenie.

On nigdy nie zawodzi.

czwartek, 11 września 2008